• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Z nadzieją do Domu Nadziei

Przed nami długa droga do Domu Nadziei w Lusace. To będzie ważne miejsce na trasie GloBall, ale nie oznacza to, że mamy pędzić przed siebie bez pomysłów na fajne materiały dodatkowe.

Ruszamy z Mukuni rano, mając nadzieję zdobycia oryginalnego ujęcia piłkarskiego, o którym rozmawiamy w nocy z Goldenem – jego sąsiad pracuje obok w parku narodowym, w którym może damy radę zagrać w piłkę z młodymi lwami.



Są to wychowane przez ludzi kocięta, których rodzice zginęli zbyt wcześnie, by mogły przetrwać samodzielnie. Tolerują ludzi, a piłkami bawią się często, z katastrofalnym zwykle skutkiem - dla piłek ;-)

Udaje się! Kopanie z nimi w piłkę generuje sporo emocji, ale mamy to! Jurek bohatersko drybluje
z dwójką dorastających Królów Zwierząt, a piłka, pokiereszowana pazurami, trafia do naszej spec kolekcji GloBall, w której gromadzimy najwybitniejsze okazy. Trafią one do dwóch muzeów w Polsce i na aukcje WOŚP.

W czasie dwóch dni drogi spotkaliśmy ekipę 6 Czechów, podróżujących po Zambii z plecakami, lokalnymi autobusami i na piechotę. Super jest zobaczyć w sercu Afryki Braci Słowian. Jako, że u nas akurat wypadły podwójne urodziny (Antosia i Marja, sto lat!!), organizujemy naprędce polsko-czeską kolację.

Tradycyjnie już w kuchni szaleje Paparazzi, Czesi wyciągają domową śliwowicę z Ołomuńca, wszyscy cieszymy się wzajemnie ze spotkania z pobratymcami.

W rozmowach dominują Krecik, Helena Vondrackova, Karel Gott, Rumcajs i Jozin z Bazin. Jest bomba, a bohaterami wieczoru zostają śpiewający rzewnie po włosku Paparazzi i snujący heroiczne opowieści zabójca wściekłego Szakala – Doktor Robert. Czeszki nie mogły oderwać wzroku ;-)

Rano ruszamy do Lusaki, ale po drodze zjeżdżamy jeszcze do Chikumi Mission, jakieś 200 kilometrów od stolicy. Czeka tu na nas Brat Jacek, człowiek, dzięki któremu umówiliśmy się na mecz z dziećmi z „Home of Hope” w Lusace.


Brat Jacek Rostowski każe nazywać się po prostu Jackiem. Pracuje w Zambii już 8 lat. Ma tu, w Chikumi, miesiąc służbowych rekolekcji, nie może być niestety z nami w Lusace. Ale przynajmniej mamy czas zrobić mu kawę i pogadać pół godziny o naszym zadaniu i miejscu najbliższego meczu. Oraz o pracy Jacka, bo to ona nas tu sprowadza.

Dowiadujemy się mnóstwa ciekawych rzeczy o Zambii. Jacek – podobnie jak wcześniej Bogusław w RPA – jest nowoczesnym, mądrym i otwartym człowiekiem. Jego codzienna praca to walka z biedą i najtrudniejszymi problemami, jakie nurtują w Zambii zwykłych ludzi. Lata, spędzone na linii frontu walki z ubóstwem, nie starły z twarzy Jacka pełnego optymizmu uśmiechu i bardzo pozytywnego usposobienia. On również widzi Afrykę tak, jak my – to kontynent radości, nie smutku. Mimo wszystko, a nawet – przede wszystkim.

(Brat) Jacek zajmuje się pracą na ulicy. Patroluje najbiedniejsze dzielnice Lusaki, zwane COMPOUNDS (nie mówi się tutaj „slumsy”). Pomaga ludziom bezdomnym. Nie jest to proste: zazwyczaj pomoc ta polega na wysłuchaniu i rozmowie, załatwieniu pomocy medycznej w krytycznych sytuacjach, organizacji pogrzebu w razie śmierci. Kluczowym zadaniem Jacka, w Lusace zwanego Isaac’iem, jest praca z bezdomnymi chłopcami. Monitoruje sytuację na ulicach, i stara się wychwycić nowych bezdomnych maluchów – im wcześniej, tym lepiej. Chłopcy, którzy egzystują na ulicy dłużej, są najczęściej trudni do uratowania. Po prostu nie chcą przyjąć pomocy – a skuteczną pomoc można nieść tylko chętnym i do niej przekonanym. Co sprawia, że tacy bezdomni, mali ludzie nie chcą trafić do Domu Opieki, takiego jak Home of Hope? Otóż obrotni, mali chłopcy potrafią z żebraniny, licznych tricków, stosowanych w ulicznym życiu, często również prostytucji - wyciągnąć poważne korzyści materialne. Zarabiają znacznie więcej niż ich rodzice. Szybko uzależniają się od pieniędzy, łatwego dostępu do używek – i nie chcą już zamieniać takiego życia na jakąkolwiek dyscyplinę, pracę czy wysiłek.

Mali, bezdomni chłopcy, którzy chcą świadomie przyjąć pomoc, trafiają z tych ulic do Domu Nadziei, do którego właśnie jedziemy. Najłatwiej pomaga się takim właśnie, szybko wyłowionym, ulicznym nowicjuszom. Skąd się biorą? Uciekają z biednych domów, przed przemocą, ubóstwem i nieszczęściem. Są wśród nich porzuceni przez rodziny, osieroceni – powodów i historii jest mnóstwo.

W Domu Nadziei czeka na nich program edukacyjny, opieka i terapia, w ramach której są leczeni od uzależnienia od pieniędzy, uczą się samodzielnego, uczciwego życia, ambicji, wrażliwości i zaradności. Nie wolno im mieć pieniędzy, ani zbędnych rzeczy. Wszystko, co niezbędne do życia i rozwoju, zapewnia im Home of Hope. Nie jest tego zbyt wiele – chodzi tu między innymi o wychowanie ludzi wolnych od miłości do przedmiotów, żądzy posiadania za wszelką cenę. W tej pracy – poza zaangażowaniem brata Jacka i całego, nielicznego zresztą personelu– pomagają wchodzące w skład całego zespołu budynków: internat, szkoła, kościół oraz pełne zaplecze, pozwalające spędzić całe młode życie wychowanków wewnątrz murów Domu Nadziei. W życiu tego miejsca uczestniczy również aktywnie cała, biedna dzielnica, rozciągająca się szeroko dookoła.

Ci, którzy wytrwają, wyrosną na dorosłych ludzi z wszelkimi szansami na normalne, uczciwe i szczęśliwe życie. Kto nie widział ulic i biednych dzielnic Lusaki, nie wie, jak ważne zadanie realizowane jest w Home of Hope. Żegnamy się z Jackiem i…

…po kolejnych godzinach jazdy docieramy do stolicy kraju, Lusaki. To trzymilionowe miasto, skupiające na swoich ulicach wszystkie możliwe problemy społeczne, o jakich można pomyśleć.

Dojeżdżamy na miejsce z przygodami – mylimy drogę, i gubimy się w jednej z trudnych dzielnic Lusaki. Błądząc po jej zakamarkach, w trakcie rzęsistej ulewy (jest pełnia pory deszczowej), zapuszczamy się niechcący w coraz dziwniejsze uliczki. Po chwili nie ma już dookoła nas żadnych pojazdów, ulica staje się praktycznie nieprzejezdna. Otaczają nas murki slumsów, błoto, stosy odpadków, wszelkie nieczystości. Nie ma tu żadnego systemu wywozu odpadów, melioracji, wody bieżącej, sanitariatów. Tylko małe, biedne budki-domki, mury najeżone tłuczonym szkłem i drutem kolczastym, błoto, bieda.

„Droga” w końcu staje się węższa od samochodów. Próbujemy przeprawić się zalaną kompletnie przez deszcz boczną uliczką. Nikt dawno tędy nie próbował przedrzeć się żadnym pojazdem. Po chwili już wiadomo, dlaczego. Pierwsze, prowadzące kolumnę auto z impetem wjeżdża w niepozorną kałużę i zaczyna… tonąć. Ściek jest dużo głębszy niż mogło się wydawać. Jest również tak krzywy i ciasny, że wszelkie próby wyciągnięcia samochodu za pomocą wyciągarek i lin kończą się katastrofą. Samochód siada głęboko w trudnym do opisania szlamie, opierając się bokiem o mur. Bez zniszczenia auta się nie obejdzie. A miejsce nie zachęca do dłuższej akcji ratowniczej – jest to jedna z najbardziej niebezpiecznych dzielnic w Lusace, zdarzają się tu napady z użyciem broni maszynowej, kradzieże i rabunki są powszechną plagą. Trochę mamy pietra – dookoła zaczyna się gromadzić niekoniecznie roześmiana młodzież. Połowa ekipy uczestniczy w akcji wyciągania Daihatsu Rocky z miejskiej wersji błota, a w naszej samochodowej rozgłośni radiowej rozpoczyna się audycja p.t. „Black Hawk Down” – sytuacja przypomina nieco pierwsze sceny z tego filmu, atmosfera wąskich uliczek, zamykających naszą kolumnę samochodów w mrocznym uścisku murów i spojrzeń, nieco nam się udziela.

Po trzech godzinach męczarni udaje nam się oswobodzić samochód bez strat w ludziach i sprzęcie. Oczywiście strach ma wielkie oczy – tłum gapiów nie ma żadnych złych zamiarów (chyba), jest jeszcze jasno i odjeżdżamy żegnani uśmiechami.

Dojeżdżamy wreszcie do Domu Nadziei. Brama jest otwarta, gdy wjeżdżamy na dziedziniec, z drzwi budynku wysypuje się tłum wrzeszczących radośnie, małych dzieciaków. Od dawna wiedzą o tym, że przyjedziemy, ale i tak ich reakcja nas zaskakuje. Skaczą, krzyczą, machają rękami i robią nam takie powitanie, że aż serca pękają.

Wysypujemy się z aut, jest super – samo przybijanie piątek, uściski i pozdrowienia są już niezapomnianym przeżyciem dla obu stron.

Piłka nożna piłką nożną, ale dla małych facetów z Home of Hope równie wielką atrakcją jesteśmy my sami i nasze samochody terenowe (to bardzo męski wątek ;-). Rozstawianie obozu zamienia się w bardzo fajny cyrk – wszystkie dzieci - we wszystkim nam pomagają. Super atrakcją okazuje się wchodzenie po drabinach do namiotów dachowych na samochodach…

… a hitem popołudnia okazuje się zaimprowizowana naprędce akcja z przeciąganiem liny – Land Rover Defender z wyciągarką kontra cały sierociniec.

Czterdziestu paru chłopaków w pierwszej chwili przeciąga samochód, dopiero po zaciągnięciu hamulców lina zaczyna ciągnąć całą ekipę w drugą stronę. Radości jest co niemiara.

Organizujemy mecz, ksiądz zwalnia dzieciaki z mszy – są zbyt nakręcone, by teraz zapędzać je do kościoła. Boisko całe zalane jest wodą, więc bramki ustawiamy na nieco wyższej części dziedzińca, tuż koło muru „obronnego”, otaczającego cały Dom Nadziei.

Gramy dwie połowy po 15 minut, oczywiście i jak zwykle nasz polski zespół szybko zaczyna ciężko dyszeć.

Chłopcy grają świetnie, wśród nich z pewnością jest kilka przyszłych gwiazd futbolu. 3:0 wygrywa Zambia, każdy gol to eksplozja radości wśród zambijskiej publiczności i zespołu.

Gramy na 100%, żadnej ulgi dla młodszych od nas o 30 lat zawodników – ale i tak nie mamy szans.

Zwycięzca meczu zgarnia wszystko – w tym przypadku jest to wielka siatka pełna piłek, zapas na jakieś 2 lata dla całej społeczności. Cieszą się… jak dzieci. Głośno i z całego serca.

Dokładamy do piłek rękawice dla bramkarzy, a na deser – wręczamy komputer Acer. Wybuch entuzjazmu przyćmiewa poprzednie. Mamy ze sobą tylko kilka Acer’ów dla takich miejsc – starannie je wybraliśmy, by na pewno dobrze służyły.

Cały wieczór po meczu rozmawiamy z dzieciakami, wygłupiamy się wspólnie i wymyślamy kolejne zabawy. Jest super.

Rano ruszamy z Lusaki, żegnani przez 6-cio letniego Sammy’iego (najbardziej urzekający maluch z ekipy), ściskającego otrzymany sędziowski gwizdek, jakby był ze złota. Towarzyszy mu cała obsada Domu Nadziei. GloBall znowu się przydał, a dostarczone przez nas emocje i ładunek na dłuższy czas (taką mamy nadzieje w Home of Hope) wesprą misję Brata Jacka i całego personelu tego niesamowitego miejsca.

Po drodze zbieramy dowody, że nie tylko ludzie grają w piłkę ;-)

Następny przystanek – głęboki interior Zambii – będziemy tam szukali na miejsce następnego meczu GloBall jakiejś małej, maksymalnie oddalonej od stolicy wioski, w której zapotrzebowanie na Mecz Bardzo Towarzyski będzie możliwie największe.

Afryka pozdrawia Polskę i resztę świata - zawsze gościnna i uśmiechnięta. Nam wciąż nie zdarzyło się tutaj ze strony ludzi NIC ZŁEGO. Za to – chyba najwięcej dobrego w naszym życiu. Eeech, te stereotypy…

Dodatkowe informacje