• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Pierwsza lądowa granica GloBall


Na granicy Namibii następuje nasza pierwsza poważna awaria formalno-prawna. Tomek Tryba, zwany Paparazzim (patrz nowa notka osobowa w zakładce „Ludzie” na naszej stronie www.globall.pl), który dołączył jako ostatni do naszej ekipy, nie ma w paszporcie wizy.


Liczyliśmy na to, że zdobędziemy ją na granicy, ale się przeliczyliśmy – mimo dobrych chęci pogranicznicy nie mogą nam pomóc.

Kolumna na wiele godzin utyka między szlabanami, wreszcie podejmujemy decyzję – Tomek musi wrócić do Kapsztadu (ok.  600 km.!!), załatwić wizę w konsulacie namibijskim, a potem dogonić nas gdzieś po drodze, tak, by nie wstrzymywać dalej kolumny.


Nocować i tak musimy na granicy. Dla Tomka udaje się złapać samochód dostawczy firmy kurierskiej, który jedzie akurat do Kapsztadu. O dziwo wszystko udaje się zorganizować w zawrotnym tempie – kurier z Tomkiem na pokładzie całą noc grzeje jak szalony, rano są już na miejscu. W konsulacie czekają już profesjonalne posiłki w postaci księdza Bogusława. Dzięki temu przebicie się przez afrykańską biurokrację zajmuje tylko afrykańską chwilkę, normalnie załatwia się to parę dni. Następnego dnia Paparazzi łączy się z GloBall już daleko za granicą namibijską i możemy w komplecie jechać razem w dalszą drogę. Pierwsze graniczne koty za płoty.


Namibia od razu jest piękna. Pustynia, góry, półpustynia – krajobrazy na trasie zmieniają się jak w kalejdoskopie.

Fish River Canyon


Rano ruszamy. Na trasie tego dnia mamy Fish River Canyon, jedno z największych i najpiękniejszych takich miejsc na świecie. Wygląda trochę jak kanion Kolorado, jest naprawdę potężny.

Na dnie ledwo widać ślady wody – rzeka płynie tędy tylko okresowo.



Wjeżdżamy na pierwsze prawdziwe, afrykańskie drogi bite z legendarną „tarką”. „Tarka” tworzy się na drodze szutrowej w wyniku drgań, w jakie wpadają na drodze koła samochodów. Raz zaczęty proces stopniowo się pogłębia, by w końcu powstała „tarka” – niekończąca, pofałdowana w drobne pagórki powierzchnia. Jazda po tarce to potężne wyzwanie dla naszych samochodów – przy niższych prędkościach całe auto trzęsie się z takim natężeniem, że zaczyna się po prostu samo rozkręcać, psują się urządzenia pokładowe, wszystko dzwoni, jęczy i piszczy. Przestają domykać się okna, w Guciu drzwi zaczynają się same otwierać, padają pierwsze radia CB. Do podskoków na tarce dochodzą dwie kolejne atrakcje – mordercza temperatura (jest wciąż powyżej 40 stopni) i sławny afrykański pył.



Samochody jadą w dużych odstępach, ale tam, gdzie nie ma wiatru, nie ma to znaczenia – pył opada bardzo powoli. Musimy jechać z nasączonymi wodą chustami na twarzach. Kurz stopniowo pokrywa wszystko – samochody z zewnątrz i od wewnątrz, sprzęt, nas. Włosy robią się wszystkim siwe i sztywne.

Z pyłem nie ma jak wygrać – przy 40 stopniach nie można zamknąć okien, a my przecież jedziemy honorowo, po afrykańsku, bez klimatyzacji.



Dopiero przy ok. 80 km./h. jazda po tarce staje się znośna, bo trzęsiawka zamienia się w nieco mniej męczącą wibrację. No nic, przed nami już tylko jakieś 21.000 kilometrów ;-)



Śpimy na farmie, do symbolicznej opłaty, jakiej oczekują właściciele, dodajemy oczywiście piłki dla dzieci.  



Pierwszy nocleg rozbijamy z radością w pięknych okolicznościach przyrody – by uczcić tę podniosłą chwilę, wyciągamy na najwyższy maszt największą naszą, polską flagę. Nocny montaż filmu i roboty przy samochodach odbywają się pod rozgwieżdżonym niebem z krzyżem południa, który próbujemy namierzyć za pomocą Google Sky Map i smartfona, bo nie ma wśród nas żadnego astronoma ;-)



To pisałem ja, Zmyślony Mateusz, umęczony nieco klepaniem w klawisze kronikarz GloBall. Przy okazji pozdrawiam Marysię, Łosia, obie Mamy, obu Tatów, całą resztę rodziny, ze szczególnym naciskiem na Hanię, Frania, Ankę, Tomka, Stasia, Bigosa, Dżezi, całą Eskadrę i wszystkich, którzy nam pomogli, pomagają lub choćby wspierają dobrym słowem!

Dodatkowe informacje