• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Wreszcie na równiku!

Tablica z napisem „Equator” i zarysem Afryki jest dość skromna, ale liczy się samo miejsce.

Pompujemy naprawioną Wielką Piłkę, by mogła na filmie „GloBall” przekroczyć samodzielnie tę symboliczną granicę, kreskę wyznaczającą połowę świata.

Zbliża się wieczór, więc Bart ustala z pobliską farmą zgodę na rozbicie obozu. Nie ma oczywiście żadnych problemów, więc wjeżdżamy dość ostro na górę, to ściana Wielkiego Rowu… Mamy nadzieję na ładny widok, tymczasem na górze jest tak, że najlepiej jest chyba zaniemówić.

Nad naszym polem biwakowym dominuje charakterystyczne do bólu, płaskie, afrykańskiego drzewo, które wygląda jak Matka Wszelkich Drzew Płaskich. A za tym drzewem… rozciąga się widok na setki kilometrów przestrzeni wewnątrz Rowu. Do tego dochodzi widowiskowy zachód słońca i mamy pełną wersję klasycznego landszaftu. Nasyceni widokiem idziemy spać.

Zanim to jednak nastąpiło, nasze Gospodynie – a właścicielkami farmy są dwie Afrykanki, przemiłe Cecylia i Anfibia - obdarowują nas 10 litrami mleka, ćwiercią kozy, ćwiercią barana i 60 jajkami. Ich gościnność to już przesada – w Polsce kosztowałoby to wszystko kilkaset złotych, może nawet z tysiąc, a w Kenii jedzenie jest równie drogie, co u nas. Ludzie zarabiają 10x mniej niż my… Jakoś chcemy się zrewanżować.

Emocjonalnie wychodzimy na prostą dzięki Pawełkowi i Jazzman’owi, którzy z gitarą organizują przepyszną dyskotekę dla dzieci z farmy, ze wspólnym śpiewaniem, tańcami i ogólnie – świetną zabawą.

Rano wręczamy jeszcze dziewczynom-farmerkom schowany na specjalną okazję prezent – odtwarzacz MP3, napchany polską i międzynarodową muzyką. Kolejna forma wymiany międzykulturowej ;-)

Noc jest niesamowita – wieje potężny wiatr, miejscowy halny, namioty szaleją, trzepoczą, ludziom śnią się dziwne sny. Miejsce ma w sobie jakiś dziwny potencjał, ja osobiście tej nocy przechodzę coś w rodzaju wewnętrznej przemiany, o której napiszę więcej w oddzielnym, nieco bardziej podniosłym i transcendentalnym materiale ;-)

Żegnamy się z Cecylią i Anfibią, by wraz z Globall wyruszyć, jak Koziołek Matołek, biedaczysko, po szerokim szukać świecie tego, co jest bardzo blisko.

Bo tak jak powiedział nam ksiądz Bogdan z parafii w Capetown – „wieziecie Miłość, sami jej szukajcie”. I choć spotykamy jej tu mnóstwo po drodze, to ta największa czeka na nas przecież w domu, w Polsce.

Kilkanaście tysięcy kilometrów na północ od równika.

Dodatkowe informacje