• 1
  • 2
  • 3
  • 5
  • 6
  • 7
  • 9

Uwaga

Ti-ti-ti-ti-ta-nic się nie dzieje?

Mijają godziny, a wciąż niewiele wiadomo, bo załoga nie informuje nikogo o swoich planach. Z plotek wiemy, że udało się połączyć z dwoma lub trzema portami i, że z jednego z nich wysyłają statek z misją ratunkową. Nie wiadomo, kiedy przypłynie, jaki będzie duży, czy zabierze wszystkich pasażerów. Tak naprawdę, to nic więcej nie wiadomo.

Więc czekamy. Na pokładzie zgodnie egzystują pielgrzymi do Mekki i wczasowicze z plaży w Sopocie. W sytuacji kryzysowej muzułmanie nie czepiają się nagich torsów opalającej się ekipy z Polski.

Każdy z nas na własną rękę próbuje zorganizować sobie czas. Opalamy się, czytamy, gramy w domino, karty, rozmawiamy. Bolo robi zdjęcia. Niektóre aż się proszą o sensacyjne opisy w rodzaju: „Nie mamy już wody, słońce powoli wysysa z nas ostatnie krople wody i resztki sił…”.

Tak naprawdę, to się po prostu opalamy i trochę się nudzimy, czekając na ratunek ;-)

Z tego Bolowego robienia zdjęć rodzi się kolejna przygoda. Podczas modłów Bola poruszyła ekspresja mistrza ceremonii, którą uwieczniał aparatem. Po fakcie podszedł więc, by mu podziękować za modlitwę. Stary muzułmanin bardzo się wzruszył, uścisnął Bolową dłoń  i wręczył mu muzułmański różaniec.

Bolo postanowił się odwdzięczyć. Zdjął w podziękowaniu swój krzyżyk z Lalibeli z szyi i wręczył go swemu nowemu przyjacielowi… Wokół tymczasem zgromadził się już tłum wyznawców Mahometa, również wyraźnie poruszony i powtarzający jakąś krótką modlitwę po arabsku.

Obdarowany, brodaty muzułmanin przyjął wdzięcznie krzyżyk od Bola. Przez sekundę zrobiło się tak ekumenicznie… Ale po chwili czar prysł.

Brodacz bez wahania cisnął krzyżyk do Nilu i pogratulował Bolowi przejścia na islam. Ale czad! No cóż, trzeba było to wszystko odkręcić… I tylko ten samotny krzyżyk na dnie jeziora Nassera, na dnie Nilu nieopodal skały, na którą wpadł nasz statek…

15 marca 2012, godzina 17.33, statek Sak El Naam na skałach

Nareszcie nadciąga pomoc. Najpierw pojawiają się dwa wojskowe pontony z nurkami, potem na horyzoncie rośnie sylwetka dużego statku. To bliźniacza jednostka naszego. Coś się zatem wyjaśnia.  Wkrótce będziemy się wszyscy mogli przesiąść i odpłynąć.

Po dłuższej operacji cumowania statki stają burta w burtę. Następuje chaotyczna ewakuacja pasażerów i wszelakich tobołów.

Coś jest jednak nie tak. Załoga nie pozwala nam pozostać na pokładzie górnym. Co oni kombinują?

Po chwili już wiadomo. Panowie marynarze nie zamierzają czekać na fachową pomoc. Postanawiają ściągnąć ze skał nasz stary statek przy pomocy załadowanego ludźmi i towarem nowego, ratunkowego.

To już jest kiepski żart. Na górnym pokładzie są przygotowane rozliczne liny i hole.

To w obawie przed katastrofą, związaną z ich użyciem, spędzają nas z pokładu. Wygląda na to, że załogi obu statków próbują za wszelką cenę zatuszować błąd sternika i po cichu zatrzeć ślady po katastrofie. Kłopot w tym, że mają 345 świadków…

Zwykła to głupota. Nawet laik gołym okiem zauważy, że przy użyciu stalowej liny statku z tej skały się nie ściągnie. Na pokładzie pasażerowie są wściekli jak osy. Wszyscy krzyczą, że dla armatora liczą się tylko statki, a nie ludzie. Obie jednostki na pełnych obrotach kopcą z kominów. Nasz ratunkowy rozpędza się, lina się napina i bez widocznych skutków ubocznych pęka jak stare sznurowadło.

Wokół mostku kapitańskiego wybucha kolejna bójka, tym razem jest już ostro. Załoga nowego statku się poddaje i ruszamy wreszcie w kierunku Assuanu, eskortowani przez wojskowe pontony i jakąś dużą barkę towarową. Za nami na skałach zostaje Sak El Naam.

2890

W nocy dopływamy do Assuanu. Jesteśmy jedną nogą w Egipcie.


Dodatkowe informacje